Pewnego wieczoru szukając informacji w Internecie trafiam na bloga pary gringo i ich historie przygody z kaktusem. Urzekają mnie czarno-białe zdjęcia oraz historia tripu, który odbyli w skałach Hatun Machay. Nie zastanawiając się długo piszę maila do właściciela jedynego schroniska na tym terenie i dopytuję o możliwość odwiedzin, wymieniamy się kilkoma wiadomościami i za parę dni lądujemy na miejscu.
Po południu robimy rekonesans terenu. Ziemie te należą od wielu pokoleń do trzech rodzin, część z nich nadal żyję w tym miejscu w bardzo prymitywny sposób, w szałasach zbudowanych z tego co pod ręką – kamieni i słomy.
„Wypij tą medycynę i idź porozmawiać ze skałami” – Miguel, młody archeolog z Limy, a zarazem kucharz naszej magicznej zupy, który opiekuje się schroniskiem, jasno i zwięźle wyjaśnia na czym polega jego filozofia pracy.
No to pijemy i idziemy. Pierwsze dwie godziny to męczarnie żołądkowe, ciśnienie skacze, raz robi się gorąco, raz zimno. Dziadek objawia swą moc. Mój towarzysz wymiotuję, ja nie. Później, po wielu naszych wspólnych sesjach okazuje się, że ten scenariusz powtarza się za każdym razem.
Procesy górotwórcze, działanie deszczu, śniegu, mrozu, słońca i wiatru, erozja, istoty żywe, mchy, porosty, bakterie i cała rzeczywistość, która mnie otacza przemyka mi przez myśli w zawrotnym tempie. Uświadamiam sobie cykle natury. Wszystko zaczyna oddychać, ja staję się bardziej otwarty i skały takie się stają. Wszystko się leje, świat i moja psychika, tak krucha, tak zawodna.
Gdzie jest góra, gdzie jest dół? Kto by się tym martwił? Odczuwam coraz większą radość i niesamowitość dnia. Krajobraz zmienia się co krok, przewiewa i nawiewa chmury, robi się super mrocznie jak na obrazach Beksińskiego, a zaraz przychodzi słońce. Chłoniemy to. Tu już nas totalnie rozbroiło, polały się łzy, byliśmy na powrót jak dzieci w piaskownicy.
Tego dnia odkryłem, że natura jest świątynią, gdzie odbywa się magia. Dziadek dał dużo mocy, dużo ciepła, wsparcia, radości. Kochany. To był pierwszy raz, gdzie konkretnie ukazał co potrafi. Tak się złożyło, że było to genialna miejscówka na początek przygody z kaktusem San Pedro.
Następnego dnia Miguel zaprasza nas na tradycyjne danie Pachamanca, tylko najpierw trzeba je złapać.