To jest to uczucie, kiedy robisz coś po raz pierwszy, lekki dreszczyk, podniecenie, gdzieś z tyłu głowy trochę strachu. Pierwszy raz wychodzę w wysokie góry w pojedynkę na parę dni. Idę spotkać się z Apu Ausangate. Kolejny krok w eksploracji kaktusa San Pedro.
Wczesnym rankiem wyjeżdżam z Pisaq do Cusco, to tylko czterdzieści minut jazdy el collectivo (tani rodzaj transportu publicznego). W dawnej stolicy Inków, a dziś dużym prawie milionowym mieście robię ostatnie zakupy i łapię autobus do Tinki. Sto kilometrów pokonuje się w prawie trzy i pół godziny. Jestem jedynym gringo w autobusie, co zawsze przekłada się na zaczepki ze strony Peruwiańczyków. Są ciekawi co tu robię, jeden z nich okazuje się być starym przewodnikiem górskim, który mieszka w Upis Bajo. Dobrze się składa, bo zmierzam w tamtym kierunku, a on może mnie zabrać za jedną trzecią normalnej stawki. Dalej trzeba iść na pieszo.
Pierwszy dzień marszu zaczynam od podejścia na przełęcz Arapa na wysokość 4750 m n.p.m. , niosę dwunastokilogramowy plecak, co kilkadziesiąt sekund zatrzymuje się i odpoczywam. To jest piękny dzień. Wdrapuję się na pierwszą i drugą przełęcz z bananem na ustach, w miedzy czasie mijam kilkanaście lagun, lodowiec jest już bardzo blisko.
Podczas podróży po Peru, szczególnie w rejonie andyjskim, prawdopodobnie usłyszysz lub przeczytasz słowo apu. W mitologii Inków apu to nazwa nadana potężnym duchom górskim. Inkowie używali także apu, aby odnosić się do samych świętych gór; każda góra miała swojego własnego ducha. Apus byli typowo męskimi duchami, chociaż istnieją pewne kobiece przykłady. Apu działa w trzech królestwach: Hanan Pacha – górna kraina, Kay Pacha – ludzka kraina i Uku Pacha – świat wewnętrzny lub podziemny świat. Góry – wznoszące się z ludzkiego świata ku Hananowi Pacha – oferowały Inkom połączenie z ich najpotężniejszymi bogami w niebiosach. Duchy górskie Apus służyły również jako obrońcy, pilnując otaczających ich terytoriów i chroniąc okolicznych mieszkańców . W trudnych chwilach Apus były zaspokajane lub wzywane poprzez ofiary. Składanie darów takich jak chicha (piwo kukurydziane) i liście koki było powszechne. W rozpaczliwych czasach Inkowie stosowali również składanie ofiar z ludzi.
„Ausangate jest najwyższym i najbardziej szanowany apu w górach od Cuzco do Jeziora Titicaca. W rejonie Apu Ausangate i pobliskich jezior – wśród których wyróżnia się Sibinacocha – rodzi się męska energia, która nawozi Matkę Ziemię Pachamamę. Po długim biegu wody giną w nieznanych krainach Amazonii, aby powrócić i wypełniać jeziora i lodowce przekształcone w rzekę gwiazd lub Willkamayu, znaną nam jako Droga Mleczna.”
„ Z powodu Ausangate jesteśmy tutaj, wszyscy istniejemy. Dajemy Jemu ofiary, a On nam daje wszystko w zamian. Ausangate dba o wszystko, zwierzęta i ludzi. Dzięki Ausangate, jest ich mnóstwo, ponieważ my składamy mu ofiary. Dał nam te wszystkie rzeczy. Daje nam ziemniaki i chuño (przetworzone ziemniaki, są wynikiem odwodnienia zwykle przez liofilizację na dużej wysokości) „
Rano budzę się w oszronionym namiocie, woda w butelce zamarzła, tego dnia nie jem śniadania, owsianki z czekoladą i suszonymi owocami, nie pije ciepłej herbaty. Taki był plan, w dzień w którym mam do pokonania najwyższą przełęcz i będę najbliżej lodowca przyjmuję tylko kaktusa Huachuma (San Pedro).
Marsz. Trans. Stop. Spojrzenie w ziemie. Ziemia. Powietrze. Kaktus w żołądku, rozchodzi się po ciele, liście koki przeżuwane powoli, krok po kroku, do przodu, pod górę.
W ostatnich tygodniach napadało dużo śniegu, krajobraz robi się zimowy, po trzech godzinach dochodzę na przełęcz Palomini 5200 m n.p.m.. Słońce pali mocno, tak mocno że śnieg, który zazwyczaj na tej trasie nie występuje zaczyna się topić i robić breję z gliną, cała góra dosłownie zaczyna zjeżdżać w dół. Nie zastanawiam się długo, trzeba zejść kilkaset metrów niżej, gdzie jest mniej śniegu, inaczej narażam się na utknięcie.
Kiedy tu jesteś, nie masz żadnych wątpliwości, że to jest dokładnie to, co jest tak potężne. I ludzie Quechua, którzy żyją wokół niego, mają z tym związek, są połączeni.
Apu i Huachuma (San Pedro) razem, kaktus jest we mnie, a ja jestem na górze, jestem kaktusem, a góra jest mną, w psychodelicznych światach można się pięknie zagubić, by zaraz w chaosie odnaleźć pełen spokój i harmonie, która ma w nim swoje korzenie. Granice są umowne, tworzymy je w naszym umyśle, pojęcia, słowa, znaczenia oparte o dualistyczną wizję świata, to wszystko jest umowne. Granica miedzy tym co zewnętrzne i wewnętrzne, między mną i światem rozmywa się poprzez rozpuszczenie myśli, a klaruje się poprzez odczucia w ciele.
Kaktus jest bardzo cielesny i bardzo plastyczny. Może być wyrazisty, a zarazem subtelny, znieczula, a jednocześnie uwrażliwia. Doprowadza do płaczu, doprowadza do śmiechu.
Najlepiej to poczuć i doświadczyć, a opisać można to językiem poezji, językiem zmysłów lub językiem sztuki. Mnie prowadzi poprzez fotografię. Chce się z nim łączyć w miejscach gdzie spotykam się z żywiołami. Woda, powietrze, skały, słońce, z ich relacji powstaje ruch, forma, kształt, obraz. To są dla mnie byty żywe, inteligentne, czujące i mądre.
Chmury tańczą z wiatrem i promieniami słońca, woda nie stawia oporów, na skale widać lata erozji, tylko szczyt stoi nieporuszony. Duch Meskalito przejawia się w każdym żywiole, a ja staram się to uchwycić, z zasady misja ta skazana jest na niepowodzenie, bo są to rzeczy nieuchwytne, a efekt jest tylko odzwierciedleniem tych starań.
W miedzy czasie odbywa się praca. Na wartościach, uczuciach, otwartym sercu. Prostuje i czyści, to roślina wizyjna, pokazuje poprzez wyobrażenia i projekcje. Przychodzą odpowiedzi, czuję czym jest moja drobna rola w tym wielkim teatrze, robię to co robię, aby dzielić się tym co sam uważam za piękne. Wyprawy w dziką naturę, sesję z kaktusem w wysokich Andach, idea, która właśnie się urzeczywistnia.
Wyszedłem w góry sam, ale z nich sam nie wracam, nawet w tak opustoszałym miejscu jak Ausangate, spotyka się ludzi. Schodzę do najbliższej osady Machu Wasi, popołudnie spędzam z Australijczykem o imieniu Showza noszący bardzo czeskie nazwisko oraz braćmi 13-letnim Davidem i trochę starszym Alejandro. Showza pokazuje mi zdjęcia z różnych stron świata. W bazie w Machu Wasi jest panel słoneczny, wiec słuchamy sobie muzyki, pokazuje Davidowi jak działa aparat fotograficzny, wspólnie gotujemy, opowiadamy historie.
Popołudnie spędzone pod lodowcem oznacza marsz trzy godziny dłuższy ostatniego dnia, dlatego wstajemy przed wschodem słońca, oddaje bagaż na konia Alejandro, prawie trzydziestokilometrowy odcinek do Paqchanty, wyżynę Jampa Pampa oraz przełęcz Lompa pokonujemy w niecałe dziesięć godzin. Pogoda dopisuje. Wszystko gra.